ARBITRALNOŚĆ ŁASKI - SPRZECZNA Z ISTOTĄ REPUBLIKI Istota intelektualnego i celowościowego fundamentu ustroju republikańskiego polega na tym, że ustrój ten nie opiera się na zaufaniu do jakiejś jednej osoby (możliwie jak najdłużej tej samej), co do której wiadomo, że zapewni dobrobyt, tylko opiera się na rozproszonym funkcjonowaniu w narodzie etyki, zasad moralnych, dzięki czemu ustrój przynajmniej w teorii powinien być w pełni odporny na przypadek pojedynczej osoby, na błędy jednostek. To z uwagi na to, że zasady moralne są rozproszone w narodzie i wszechobecne, republika wedle swych założeń ma możliwość samooczyszczenia (ostatecznym szczeblem odwoławczym jest tu demokracja i wybory). Z tego też względu etyka jest w prawidłowo skonstruowanym ustroju republikańskim czymś jeszcze bardziej fundamentalnym niż prawo. Z tego punktu widzenia zupełnie obca istocie tego ustroju jest koncepcja "niczym nieograniczonych działań funcjonariuszy państwowych"; teoria, że skoro w prawie występuje jakaś wolność czy jakieś uprawnienie, to są one już zupełnie wyzute ze wszelkich ograniczeń, poza rygorami prawnymi, potencjalnie też poza rygorami etycznymi (jeśli mass media pozwolą, co może okazać się pokłosiem wspólnego poniekąd nam wszystkim dążenia do większej ilości pieniędzy). Oczywiste jest wręcz, że nic takiego w republice nie ma prawa istnieć, lecz że funcjonariusz państwowy, utrzymywany z publicznych pieniędzy, jest po to, żeby wykonywać prawo. Gdy ustawa głosi "prezydent stosuje prawo łaski", to chodzi w tym (patrz wyjaśnienia z listy ofiar, przytaczane w nagłówku bloga, a ściślej: fragment o art. 174) właśnie o to, co nazywa się w naukach prawnych i wśród fachowców "stosowaniem prawa", czyli o jego wykonywanie. Ponad tym wszystkim natomiast jest właśnie prawo, jego litera i duch. Prezydent jest od tego, by to prawo wykonywać. Zalicza się tu w szczególności ogólne uregulowanie z art. 2 Konstytucji RP, iż Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Łaska nie jest od tego, by to urzeczywistnianie przekreślać. Przeciwnie, należycie pojmowana łaska jeszcze te rządy sprawiedliwości wzmacnia. Przykładem tego może być np. kwestia obniżenia wymiaru kary, ale nie zlikwidowania kary. Decyzja w tym przedmiocie jest decyzją co do tego, jaka jest najsprawiedliwsza kara za dany występek ujmując go w odpowiednio szerokim kontekście i z uwzględnieniem odpowiednio szerokiego zbioru przesłanek, co mogło umknąć sądom obu instancji (a kasacja mogła okazać się niemożliwa). Przy podejmowaniu takiej decyzji (o zaledwie obniżeniu wymiaru kary) oczywiście prezydentowi jest potrzebna cnota sprawiedliwości i ma to też odzwierciedlenie w systemie prawnym - art. 2 Konstytucji RP. Co więcej, nie tylko prezydent jest ograniczony - lub, jak kto woli (proszę bardzo), "zredukowany" - do roli tego, kto prawo interpretuje i wykonuje, ale przede wszystkim ma nad sobą prawo, w kwestii prawa łaski, ale też nawet ustawodawca bardzo rzadko czy praktycznie nigdy nie jest tym, kto jest "ponad" prawem, bo je stanowi. Przeciwnie, w dzisiejszych realiach praktycznie o wszystkim decyduje po pierwsze Konstytucja. Wszelkie prawo wiąże się typowo z jakimś ograniczaniem wolności ludzi działających czy to w charakterze przedstawicieli państwa, czy zwykłych ludzi, uderza to zaś jakoś w wolność osobistą z art. 31 ust. 1 Konstytucji RP. Ograniczanie tej wolności (np. zakaz handlu w niedzielę) podlega rygorom z art. 31 ust. 3 Konstytucji RP, tj. po pierwsze musi być ustawa, ale po drugie jeszcze - odpowiednie ograniczenie wolności musi być KONIECZNE w demokratycznym państwie prawnym dla realizacji jednej z kilku podanych tam wartości konstytucyjnych. "Konieczne" zaś oznacza, że nie może być inaczej, czyli w danym przypadku ograniczenie wolności ludzi to jedyne możliwe rozwiązanie. Nie ma więc w takich sytuacjach jakiejś polityki, jakiegoś pola do bardzo różnych teorii na dany temat (np. o handlu w niedzielę), ponieważ po prostu albo trzeba, bo inaczej Konstytucja w odpowiednich punktach jest łamana - i wówczas można by zarzucać przeciwnikom politycznym, że ją łamią, że ich partie prowadzą działalność antykonstytucyjną - albo wręcz nie wolno ograniczać. Nie ma tu "strefy szarej", chyba że na zasadzie nielegalnych układów. W związku z tym także i prawodawca generalnie w dzisiejszych czasach jest od tego, by odpowiadać na różne potrzeby, np. te podyktowane prawem europejskim czy niedoskonałą ochroną słusznych konstytucyjnie interesów i praw ludności (np. prawa do prywatności), czy np. niedoskonałościami sądownictwa itp. Arbitralności zaś generalnie nawet u prawodawcy nie ma. Tym bardziej więc rażące i obce polskiemu systemowi republiki jest takie rozumienie łaski prezydenta, w którym jest ona wyuzdana z wszelkich rygorów innych przepisów prawa, zawsze legalna, a wydanie aktu łaski - niepodlegające nigdy ściganiu przed Trybunałem Stanu. To są po prostu poglądy sprzeczne zarówno z doktryną, jak i z orzecznictwem Sądu Najwyższego, jak i po prostu z rozumem i zdrowym rozsądkiem, i instynktem samozachowawczym ze strony obecnego ustroju państwowego. Koncepcja, którą próbują z pewnym powodzeniem lansować politycy z wykorzystaniem Trybunału, głosi po prostu zwykłą prywatę (państwo jako prywatny folwark) w miejsce etosu republikańskiego. Szczegółowe zarzuty co do jej niepoprawności są we wskazanym pod nagłówkiem bloga miejscu, tamże jest też odnośnik do forum, gdzie dodatkowo na innych jeszcze podstawach faktycznych wykazałem, że tę sprawę ustawiono. Co do zaś sprawy "telewizji", to tutaj po prostu, ze względu na jej wagę, tzn. sumę ilości sprawców i pokrzywdzonych, zadanie stojące przed politykami i także prasą jest to po prostu kwestia przypomnienia ludziom o tzw. celach kary - jest to znany fundamentalny temat w prawie karnym. Koniec końców myślę, że nie powinno być wąpliwości co do potrzeby odpowiednio surowego rozliczenia tych spraw. Drugi sposób, w jaki "niczym nieograniczane prawo łaski" (rozumiane jako prawo prywatnie przysługujące prezydentowi, bez związku z jakimiś wytycznymi celowościowymi i przepisami o działalności państwa) jest sprzeczne z istotą republiki, to to, że w Polsce (jak i w większości takich krajów) ustrój oparty jest na podziale władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Oznacza to, że każdy organ władzy publicznej zalicza się do jednej z tych trzech dziedzin: ustawodawstwa, WYKONYWANIA PRAWA lub sądownictwa. Prezydent, jako osoba zajmująca najwyższy urząd, ale jednak urząd, zalicza się oczywiście do administracji, a co za tym idzie - do władzy wykonawczej (patrz definicje administracji publicznej funkcjonujące w doktrynie, tzn. w podręcznikach prawa). Ustrój Polski opiera się nie tylko na trójpodziale, ale też na równowadze władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej (art. 10 Konstytucji RP - "coś dla informatyka", swoją drogą). To, że prezydent jest władzą wykonawczą, jest podane w art. 10 ust. 2 Konstytucji RP. Równowaga tych władz musi oznaczać, że żadna z nich nie przewyższa pozostałych w ten sposób, że może je dowolnie zastępować lub zaburzać ich funkcjonowanie. Prezydent, który mógłby selektywnie unieważniać prawo, byłby w konflikcie z władzą ustawodawczą i nie byłoby tu żadnej równowagi; ta wprowadza prawo, jest ono jednak np. w całej jakiejś istotnej sferze niewykonywane. W dodatku postępowania sądowe, a może nawet policyjne, wedle takiej interpretacji trzeba by "umarzać" (pojęcie nie z Konstytucji). Jest to w oczywisty sposób zakłócające równowagę i kreuje instytucję swego rodzaju hegemona, wobec którego wszelkie inne władze muszą ustępować miejsca i uniżyć się przed nim, by uznać ograniczoność i niepowszechność swego samodzielnego kreowania rzeczywistości. W przypadku władzy wykonawczej jest to oczywiste, natomiast co do ustawodawczej (uchwalającej legalne, czyli zgodne z Konstytucją, ustawy) jest to nienormalne i niedopuszczalne; podobnie w przypadku władzy sądowniczej ("wywoływanie" umorzenia przez takiego polityka). Trybunał Konstytucyjny nie odniósł się bodajże nawet nijak do tych zarzutów (nie czytałem zbyt wnikliwie tego, co napisał, jedynie mignęło mi to przed oczyma), nie prezentuje ęc pod względem intelektualnym żadnej oferty godnej rozważenia. Jest w mej opinii po prostu betonem, zbiorem ludzi dobranych do tego, by aprobowali podyktowane przez papieża teorie. Nie stoi to oczywiście na przeszkodzie temu, by problem naprawić pokojowo. Wystarczyłoby dodatkowe 1,5 zdania w Konstytucji przy okazji łaski. Dotychczasowe zdanie ("prezydent ... stosuje prawo łaski") uzupełnić o "poprzez wydanie aktu łaski zawierającego jednoznaczne określenie pojedynczej skazanej prawomocnie osoby". W takim układzie kolejne zdanie byłoby o tym, że akt łaski niezgodny z art. 2 Konstytucji RP podlega uchyleniu przez Trybunał Stanu. Obecnie bowiem sytuacja ta nie jest wystarczająco jednoznacznie unormowana. W obecnej Konstytucji typowo wpierw prezydent byłby skazany wskutek impeachmentu przez Trybunał Stanu, następnie jego aktu łaski by nie wykonała Służba WIęzienna, a następnie ewentualnie ktoś mógłby podnieść spór kompetencyjny i koniec końców rozstrzygałby to Trybunał Konstytucyjny. A zatem mieszano by w zasadzie 2 różne Trybunały do tej samej sprawy, bo nie ma wyraźnych podstaw, by sankcjonować w tej mierze (tj. co do samego obowiązywania, czyli formalnej dopuszczalności, aktu łaski) wyrok Trybunału Stanu, który jest na temat osoby prezydenta. To nieważne, że już tak jest, przy systemowej dokładnej wykładni już obowiązującego prawa (uwzględniającej też potrzebę skuteczności państwa w urzeczywistnianiu zasad sprawiedliwości społecznej oraz równowagę władz). Odpowiedni wyraźny zapis konstytucyjny uniemożliwiłby spory na tym tle i byłby dodatkowym kamykiem do ogródka polskiej tradycji zgody narodowej, wedle której zachowywana jest ciągłość państwa a przemiany dokonują się metodami niesiłowymi. Przepisy przejściowe odpowiedniej ustawy nowelizującej Konstytucję mogłyby ustosunkować się do kwestii dotychczasowych aktów łaski naruszających te przepisy, uznając je za nieważne.